Odwiedzając Leuven

Ze względu na rozliczne okoliczności, zostałem na święta w Belgii. Na początku myślałem, że to świetna sposobność, żeby się wyluzować, dogonić zaległości z niemieckiego i zaczytać się w porządnej, niezwiązanej z pracą, lekturze („Jonathan Strange i Pan Norrel”, woohoo!). Ci co mnie znają, domyślą się, że zaczęło mi odbijać po kwadransie. Nadgoniłem niemiecki w jeden wieczór, spędziłem poranek z książką i miałem tyle luzu, że zaczął mi uszami wychodzić. Postanowiłem wobec tego skorzystać z wolnego weekendu i gdzieś wyskoczyć.

Tylko gdzie? I jak? W portfelu pustki, wszyscy znajomi wyjechali do domów na Wielkanoc. Jak żyć, panie premierze? Jak żyć? Zrobiłem szybki przegląd znajomych, szukając bezbożnych ateistów, Muzułmanów i innych ludzi, którzy Wielkanocy nie obchodzą. Znalazłem dwóch znajomych w Leuven, którzy mają na tyle daleko do domu, że nie wyjechali (kolega jest z Florydy, koleżanka z Puerto Rico). Napisałem do nich, ustaliłem, że jakoś w sobotę wpadnę, i wyszedłem na wylotówkę z Gentu, z kawałkiem kartonu i markerem, który zwiedził ze mną już pół Europy.

Ruch był niewielki, ale już po kwadransie złapałem dwóch młodych ludzi, którzy jechali prosto do Gentu. Ucięliśmy sobie krótką pogawędkę po flamandzku, poszpanowałem znajomością belgijskiej kinematografii, a oni uraczyli mnie kilkoma dowcipami o mieszkańcach Antwerpii. Tu muszę nadmienić, że Antwerpia jest postrzegana jako miasto megalomanów i bufonów – popularny dowcip brzmi: „Co to jest Flandria? Parking dla Antwerpii”.

W Leuven spotkałem się wpierw z koleżanką G.M., którą poznałem w czasie moich studiów w A’pen. G.M. studiuje prawo międzynarodowe w Leuven, ale po skończeniu studiów, chce wrócić do Stanów. W przyszłym roku planuje zrobić egzamin do „baru” (korporacji prawniczej w Stanach) – w tym roku zabrakło jej trzech punktów do zaliczenia – a potem rozpocząć praktykę w Nowym Jorku lub Waszyngtonie. Ambitnie!

Potem spotkałem się z kolegą J.W. Jego z kolei poznałem miesiąc temu w Komitecie Regionów. Amerykanin z niderlandzkim paszportem, studiuje w Leuven, dorabia sobie jako nauczyciel angielskiego. Spytałem się go pewnego razu, na czym polegają jego „konwersacje”, na których sobie wieczorami dorabia. Usłyszałem: „Oh, no wiesz. Siadam z klientem, pijemy piwo, gadamy o dupie maryni – od polityki, przez filmy do osobistych spraw”, po czym dodał, po chwili namysłu: „W sumie to samo, co robimy teraz, tylko koleś mi za to płaci”.

Dołączył do nas kolega Anglik i spędziliśmy miło wieczór. Następnego dnia, z racji lenistwa i niedzieli (wszystkie sklepy pozamykane), musieliśmy zjeść śniadanie/lancz na mieście. Zdjęcie tego cuda (zwanego Mitrailette) znajdziecie poniżej.

Powrót po południu też był w miarę prosty. Leuven jest maciupkie, z centrum (Grote Markt) na obrzeża (koniec Brusselsestraat) szedłem dziesięć, może piętnaście minut. Udało mi się też dość szybko złapać stopa do Gentu. Moi wybawcy jechali dużo dalej, bo do Ieper i Kortrijk, ale podrzucili mnie prawie do centrum, za co bardzo im (on-line) dziękuję!

A teraz: zdjęcia!

1 comments on “Odwiedzając Leuven

  1. Maciej pisze:

    Jak przetłumaczyć ….rozmowy o dupie Maryni na inne języki ?…..ciekawe zagadnienie…..

Dodaj odpowiedź do Maciej Anuluj pisanie odpowiedzi