Kaliningrad

Ostatnio pojechałem do Kaliningradu. Dlaczego? BECAUSE I CAN.

Ale po kolei. Bodajże w lipcu umożliwiono osobom mieszkającym w strefie nadgranicznej w ramach tzw. MRG (mały ruch graniczny) na odwiedzenie Kaliningradu (Rosjanie dostali analogiczną możliwość). Kryteria są dosyć łatwe do spełnienia – trzeba dostarczyć wymagane dokumenty (w tym dowód zameldowania w strefie nadgranicznej przez określony czas), złożyć wniosek w konsulacie i uiścić 20 euro opłaty konsularnej. Po dwóch tygodniach, bez żadnych pytań, dostajemy nasz paszport z nową wklejką – czyli właśnie pozwolenie na MRG.

MRG cieszy się wielką popularnością po obu stronach granicy. Obwód Kaliningradzki to eksklawa Rosji, do której wszystko trzeba importować, bo jest otoczony krajami ze strefy Schengen, z którymi ma dość szczelne granice. Tańsze niż u nas jest tylko wódka, paliwo i papierosy. Cała reszta – czasami o wiele droższa niż u nas. No i dobór towarów ograniczony. Dlatego też Rosjanie jeżdżą do Gdańska i okolic po jedzenie, sprzęt elektroniczny, ubrania i ogólnie pojęte różne towary, a Polacy, zwłaszcza z Warmii i Mazur, po benzynę, wódkę i fajki.

U mnie w międzyczasie pojawił się pomysł, aby pojechać ze znajomymi na Litwę. Pomysł chwalebny, problem z realizacją, w portfelu pustki. Kolega ma samochód, ale czym zapełnić bak? Rozwiązanie jest po drugiej stronie przejścia granicznego w Mamonowie (biorąc pod uwagę wartość dziennych łapówek, trafna nazwa). Jak się przekracza granice? Co potrzeba? Gdzie się kupuje benzynę? Którym stacjom ufać? Stwierdziłem, że tydzień wcześniej pojadę z nim do Obwodu i wszystkiemu się przyjrzę.

Jechaliśmy w sobotę w nocy, aby uniknąć korków na drogach jak i kolejek na przejściu. Huragan Ksawery już przeszedł nad Polską, sprowadzając niskie temperatury, silny wiatr i kupę śniegu, co tylko dodawało uroku faktowi, że jedziemy do Rosji. Do przejścia granicznego samochodowego dojechaliśmy w miarę sprawnie, zatrzymując się po drodze tylko celem wymiany waluty w sprawdzonym kantorze.

Przejście graniczne w nocy wygląda jak inny świat. Jako człowiekowi korzystającemu z uroków Schengen każdym możliwym środkiem transportu zostało mi przypomniane, że brak granic nie jest normalną praktyką w Europie. Sprawdzano nam paszporty po jednej i po drugiej stronie, ja musiałem wypełnić kartę migracyjną, a kolega dodatkowo deklarację celną. Ponadto, jeśli się przekracza granicę samochodem, potrzeba zielonej karty w OC oraz sprawnej gaśnicy i apteczki (milicja czuwa).

Przypomniano mi po raz kolejny, że mimo usilnych starań celnik nie ma poczucia humoru. Na granicy w ogóle miałem takie uczucie permanentnego napięcia – mimo iż nic nie przewoziłem, miałem wszystkie dokumenty w porządku i nie sprawiałem kłopotów. Może była to kwestia upiornej nocy? Nie wiem, ale z ulgą odjechaliśmy od bramek, płotów i blokad tworzących granicę z bratnim słowiańskim narodem.

Ciężko powiedzieć, co widziałem w Kaliningradzie, bo noc była ciemna, a my wjechaliśmy nie dalej niż na dwadzieścia kilometrów wgłąb kraju. To co widzieliśmy, nie wyglądało specjalnie optymistycznie. Z oczywistych względów zdjęć nie mam żadnych.

Kolega ma sprawdzoną stację w byłym kołchozie. Tak przynajmniej to wyglądało. Wielki, pusty plac, otoczony starymi barakami i rozsypującymi się halami, porozrzucane po ścianami budynków zardzewiałe beczki po olejach, a na środku – dystrybutor. Kluczowym elementem każdej stacji jest hopka przy dystrybutorze, dzięki którym można wlać więcej paliwa do baku – razem ze sprytnymi metodami odpowietrzania wlewu można nalać po samą kryzę, a do tego 10 l ropy lub benzyny do kanistra.

Rozsądne tutaj się wydaje wspomnienie o ryzyku – pojawiały się głosy o kiepskiej jakości paliwa z Obwodu, jednak dotyczy to konkretnych stacji, a ludzie jeżdżący na tej trasie przekazują sobie wszelkie wiadomości pocztą pantoflową, więc dość szybko można znaleźć winną partię paliwa. Mój kolega jeździ na ruskiej ropie od paru miesięcy i się nie skarżył, aby miała gorsze osiągi czy uszkadzała silnik.

Potem wróciliśmy na główną drogę, aby zrobić zakupy. Dwa sklepy całodobowe (jeden ogólnospożywczy i drugi, z papierosami i wódką, wyglądający jak apteka) wyglądały jak mały, niesieciowy sklep w Polsce. Niewielki wybór czegokolwiek, zwłaszcza gazet, większość produktów nam znana z naszych sklepów, zero folkloru. Nawet słodycze wyglądały tak sobie. Na wszelkie Wedle i Grześki nie patrzyliśmy, bo nas nie interesowały. Kupiłem za to litr wódki Russkaja, poleconą przez obrażoną na nocną zmianę sprzedawczynię, której przeszkodziliśmy w oglądaniu serialu.

W drodze powrotnej postanowiliśmy zahaczyć o sklep bezcłowy, co jednak wymagało zjechania z drogi zielonej (nic do oclenia) na drogę czerwoną (cło).  Był to kiepski wybór, bo sklep bezcłowy niczym się nie różnił od tych na lotniskach (perfumy, wódka, słodycze, wszystko w astronomicznych cenach), a zmiana drogi kosztowała nas inspekcję celną, pyskówkę z celnikami i godzinę w plecy. W dodatku kolegów wzięto na bok do rutynowej kontroli – śmialiśmy się, że to dlatego, że drugi kolega trzymał ręce w kieszeniach podczas inspekcji. Nam się upiekło na ochrzanie za nocne szlajanie się po granicach, zamiast imprezowaniu w sobotę wieczorem, jak przystało na studentów.

Powrót również zleciał bardzo szybko, jednak mimo to byłem w domu koło piątej rano. Mój kolega twierdzi, że jeśli nie stoi się długo na granicy i nie czeka bez sensu (zdarzyło nam się parę przestojów) to można się uwinąć tam i z powrotem w jakieś cztery i pół godziny.

Czy takie wycieczki się opłacają? To zależy. Mieszkańcy przygranicznych miejscowości, zwłaszcza Ci bezrobotni, jeździli na potęgę, dopóki nie wprowadzono (nieco bezprawnie) ograniczenia w postaci maks. 10 przejazdów miesięcznie (każdy kolejny ma mieć udowodniony niehandlowy charakter – co to jednak znaczy, nie wiadomo). Można przewieźć bak pełen paliwa i 10 l w kanistrze na dodatek, do tego 40 papierosów (dwie paczki) i 0,5 l wódki na osobę. Ograniczenia bardzo ostre, przez które bardziej się opłaca to osobom jeżdżącym często, a mającym blisko. Policzyliśmy, że te 100 l diesla pozwoli koledze jeździć przez jakiś miesiąc, może półtora. Jeżdżą za to też samochody o pojemności 60 l, co już się niekoniecznie opłaca, albo na malborskich blachach, co już brzmiało absurdalnie. Według Służby Celnej, najwięcej przewożą tzw. pasaciarze (czyli kierowcy VW Passatów, które mają spore baki) z północnej Warmii. Część z nich sprzedaje benzynę na lewo, jak się wie jak to można do takich źródełek dojść. Ilość benzyny i ropy wywiezionej z Obwodu szacuje się już w dziesiątkach milionów litrów. Ale cóż, jest to transakcja wiązana 😉

Jak oceniam Obwód? Ciężko cokolwiek powiedzieć, bo do samego Kaliningradu nie dojechałem, a to co widziałem nie było specjalnie reprezentatywne. Na pewno przyjemnie było znowu pojechać do Rosji i odczuć to inne myślenie, inne powietrze, inne wszystko. Rosja jest trochę jak inna planeta. Nie wiem, czy jest to dobry kraj, ale na pewno ciekawy…choć raczej w stylu tego starodawnego przekleństwa: „Obyś żył w ciekawych czasach”…tylko że w ciekawym kraju!

Dodaj komentarz